Na małej wysepce w środku otchłani stoi krzyż. Jak to możliwe, że pozostał? Dziwią się wszyscy, widzą w tym znak Boży. My z walizkami i tobołami za wszelką cenę chcemy się dostać do Rybotycz. Wybieramy więc drogę - błoto klei się do butów, idziemy przez góry z tyłu za kościołem zapadając się w błoto i grzęzawisko. Doprawdy po latach nie wiem jak dotarliśmy do mostu na Makowej. Właśnie to nie był most, tylko jakieś resztki desek, które w pośpiechu umocowano. Z duszą na ramieniu przeszliśmy przez tą przeszkodę brnąc do Rybotycz. Nie było drzew, kwiatów, pól - jedno błoto, groza i smutek. Przypomniały mi się jakieś tam książkowe definicje o powodziach, że to silne wezbranie wód rzek, którego skutkiem jest zalanie przez wody terenów nadbrzeżnych, powodujących znaczne szkody gospodarcze. No, a ogrom szkód, nawet trudno sobie dzisiaj wyobrazić. Ludzie przeżyli koszmar. Jedni porównują to do „końca świata" inni do ogromnej tragedii.
Najgorsza sytuacja na Brzózce - tam woda zalewa stodoły, domy. Krzyk, rozpacz, ucieczka. Co ratować dobytek, siebie? Ogłupiałe zwierzęta nie chcą wychodzić z obory. W domu u państwa Kołodziej, starzy rodzice, woda zalewa dom, panika. Rodzice są wpychani na strych, nie wiadomo co ratować, droga odwrotu odcięta. Pani Salka Machnik ratuje świnie, wsadza do beczki na strychu - wszyscy tracą głowy. Ludzie z „za mostu" wyganiają bydło, uciekają na rynek, część chroni się w domu u Mielniczków, płyną modlitwy i prośby do Boga - ciemno, strach, przerażenie - odcięci od świata czekają do świtu. Nad ranem woda zaczyna pomału opadać. Widok jest przerażający - Wiarem płyną kurczaki, meble, indyczka ze sznurem. Na płotach koło Czyżowskich zatrzymują się szafy, pług sołtysa. W błocie leżą kamienie z żarnami. Wierzby nad Wiarem połamane jak zapałki. Olbrzymi most radosna twórczość epoki Jaroszewicza, załamany i rzucony jak patyk. Gdzieś tam płyną resztki pieca, cielę ze sznurem, pierzyny. Wszędzie tony błota, szlamu, zaduch i kamienna pustynia.
W ciągu kilku godzin cały dobytek popłynął z wodami rzeki. Trudno dzisiaj w pełni opisać grozy tamtych dni. Wyrosło już pokolenie nowych dorosłych ludzi. Po tej tragicznej powodzi rozpoczął się koszmar codzienności. Łopaty, szufle i ciężka praca usuwania z namułów, kamieni.
Zniknęły ludzkie pola, zasiewy, rzeka porwała trud pracy, zniknęły warzywa, zboża, ziemniaki. Widmo głodu zaczęło przerażać. Nie było chleba i kontaktów ze światłem. Wylądował pierwszy helikopter - przywiózł chleb podstawowe produkty. Rozpoczęto odkażanie studni, szczepienia przeciwko żółtaczce. Ludzie załamani nie wiedzieli od czego zacząć, szczury rozmnożyły się nieprawdopodobnie zagrażając ludziom i zwierzętom. Wojsko na Trójcy liczyło zdziesiątkowane stada krów. Sąsiednie wsie takie jak Makowa też przeżyły godziny grozy. Ludzie zostawiali wszystko i uciekali w góry. Wydarzeniu bardzo zaciążyły na psychice dzieci. Te były przerażone i bezsilne.
Dzisiaj patrząc z mostu na Makowej jak głęboko w dole sączy się stróżka wody, dziwimy się jak to możliwe, żeby ta woda przelewała się przez ten most? Długo leczono rany po tej tragedii. Prosimy więc dobrego Boga by oddalał od nas wszelkie nieszczęścia i miał nas zawsze w swojej opiece, aby groza tamtych dni już nigdy nas nie dotknęła.
Autor - Stanisława Cielniak
Źródło - Echo Rybotycz Gazetka Parafialna, 2004, Tytuł oryginalny - Od wszelakiej chroń nas szkody.
Wykorzystano za zgodą autora - serdecznie dziękuję.
...............................................................................................
Dzięki uprzejmości Kasi Lipskiej - Tarasiuk możemy na własne oczy przekonać się, jak wyglądały zniszczenia po powodzi i jak straszny to był obraz...
Tzw. obecny "złamany most".
Huwniki
Wykorzystano za zgodą autora - serdecznie dziękuję.
...............................................................................................
Dzięki uprzejmości Kasi Lipskiej - Tarasiuk możemy na własne oczy przekonać się, jak wyglądały zniszczenia po powodzi i jak straszny to był obraz...
Na zdjęciu - pan Adam Wilgucki.
Podwórko Tomka i Marii Machunik po powodzi.
Tzw. obecny "złamany most".
Huwniki
Wstrząsający opis, widzę te miejsca oczami wyobraźni, niby takie niegroźne cieki wodne, a raz na jakiś czas potrafią pokazać swoją siłę; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPatrząc na rzekę w czasie suszy, w lecie - trudno pomyśleć, że Wiar może wylać i doprowadzić do takiej tragedii.... Oby do tego więcej nie doszło.
UsuńPozdrawiam również:)
Czy to wówczas "rozebrało" betonowy most na Borysławkę? Wydaje mi się, że dopiero w latach 90-tych ale nie mogę znaleźć daty.
OdpowiedzUsuńTeraz na to co zostało - jako określenie miejsca mówi się "złamany most". Szczerze mówiąc nie znam daty:) kolejny temat do zbadania:)
UsuńTak, podczas tej powodzi doszło do zniszczenia mostu
UsuńByłam świadkiem tej wielkiej tragedii, chociaż myślę,że wtedy do końca nie zdawałam sobie sprawy, co nam naprawdę grozi. Przyjechaliśmy " maluchem" z Wrocławia na urlop do rodziny ( P. Knottów) . Wieczorem oglądaliśmy wiadomości telewizyjne i obrazy zalanych terenów z Polski. Nikt się nie spodziewał, że za parę godzin znajdziemy się w podobnej sytuacji. Burza przyszła nagle, niebo otworzyło swoje podwoje i woda lała się strumieniem, a na podwórku stan wody wzbierał się coraz wyżej. Męższczyźni pomagali nam się wydostać na drogę.Były z nami dwie córeczki( dziesięcioletnia i półtoraroczna),z którymi próbowaliśmy uciekać w stronę kościoła. Niestety, po drodze musieliśmy zatrzymać się u sąsiadek, ponieważ byliśmy przemoczeni do suchej nitki , a woda uniemożliwiała nam dalszą drogę. Było strasznie ciemno, nie było nic widać . Każda kolejna błyskawica oświetlała zalaną ulicę, w której tworzyły się wyrwy i wpadaliśmy w nie, ale posuwaliśmy się do przodu. Ja skręciłam sobie nogę. Dzięki uprzejmości sąsiadów przeczekaliśmy najgorsze. Mężczyźni pobiegli pomagać ludziom ratować pozostały dobytek. Po burzy udało się mężowi uruchomić samochód i przewieźć nas na plac za szkołą, koło Kościoła. Pamiętam, było nas w maluszku aż osiem osób ( kobiety i dzieci) , tak czekaliśmy do rana. Niestety dość długo nie było żadnej pomocy . Próbowaliśmy dowiedzieć się jak wydostać się z tego piekła. Drogi były pozalewane, pozrywane mosty. Podobnie jak my, przyjechał pewien męższczyzna do rodziny i też chciał się wydostać. Znał drogę na skróty przez las. Musieliśmy jednak przedostać się przez rzeczkę w Makowej, gdzie już nie było mostu.Nastepnego dnia wyciagnal nas ciagnik. Lesnymi drogami dotarlismy do trasy z Przemysla.Kolejna powodz przezylismy w 1997 roku we Wroclawiu. To byla jeszcze wieksza tragedia.
OdpowiedzUsuńDziękuję za opisanie swoich przeżyć... Może ktoś jeszcze pamięta "powódź" i zechce powspominać... Pozdrawiam:)
UsuńJa pamiętam podróż na wakacje do Rybotycz z Krakowa jakiś może miesiąc po tej powodzi.Jechałyśmy z moją siostrą,nie pamiętam już Kasią, czy Anią,nie było możliwości połączenia tel.Wysłałyśmy więc telegram z pytaniem, czy jeździ autobus do Rybotycz do naszej kuzynki w Przemyślu.I dostałyśmy odpowiedź :AUTOBUS DOJEŻDŻA TYLKO DO WIARSKIEJ WSI.Okazało się, że tak zmieniono nazwę Huwnik ! Idiotyzm !
UsuńDobrze,że nie na długo.
Podczas tej powodzi byłam u dziadków (Jozka i Zosi Korytko). Byłam dzieckiem i kiedy uciekalismy do byłej szkoły gdzie mieszkali Suchorzepkowie, to powiedziałam "mamo do kaloszy woda mi się nalala", a woda wówczas sięgała do pasa...pamietam też jak wojskowy helikopter dostarczał do wsi chleb. Okropny czas...
OdpowiedzUsuń